Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że napiszę post na blogu o kotach, to bym się nieźle uśmiała. Każdy kto mnie zna, wie, że do tych stworzonek podchodzę z dużym dystansem, a wręcz po prostu się ich boję - tak, dobrze czytacie: czuję lęk przed kotami... Aż tu nagle kilka dni temu, za górami, za lasami zjawił się rycerz na zdrowych nogach, który dzięki temu, że wracał z pracy bez białego rumaka, uratował małego kotka... ale po kolei:)
Odkąd znów jesteśmy trochę więcej w Łodzi, odkąd jest nasz wymarzony biały dom, nasze życie nieźle się zmieniło. Jesteśmy bliżej rodziny i bardzo to doceniamy, bo jest po prostu fajnie, wreszcie nie czuję, że coś tracę, i nawet, kiedy wrócimy "bardziej" do Trójmiasta, to zawsze część naszego serca będzie tutaj, przy rodzicach, rodzeństwu, przy wspomnieniach z dzieciństwa, a teraz też przy naszym domu. Ale to raczej temat na inną okazję:) Z resztą nie wiem, czy ktoś chciałby tego słuchać:)
Wracając do kociaka... Siedzę sobie w hotelu w Poznaniu i nagle mój brat wysyła mi zdjęcie kota, takie, że mało co widać, ale ewidentnie dostrzegam wnętrze domu moich rodziców. O co chodzi???! W domu nie ma żadnych "kociar", ani kocich fanów, a miauczące istotki mieliśmy jedynie, kiedy byłą naprawdę małym dzieckiem (czyli jakieś 25 lat temu!) - pamiętam jak kiedyś tata przyniósł ze strychu w kartonie małe kociątka 🙂 Pytam się pięć razy mojego brata czyj to kot, a on, że Szymona (naszego kolejnego brata), a że Wojtek sobie non stop żartuje, zdecydowanie mu nie uwierzyłam i pomyślałam, że jakiś znajomy ubłagał ich, żeby na jeden dzień zajęli się tym stworzonkiem...
Kiedy wróciłam dowiedziałam się, że to nie żarty, ale że spokojnie - szukają mu domu. Po prostu mój brat wracał z pracy i poproszony o kupienie jakiegoś napoju w nocnym sklepie poszedł inną drogą niż zwykle. Mała znajdka wyskoczyła mu przed nogi i za nic nie chciała go opuścić. Okolica - trasa szybkiego ruchu, żadnych domów w promieniu kilkuset metrów - skąd ten kot się tam wziął?? Przyznam, że nigdy bym nie podejrzewała mojego brata, że coś takiego wymyśli, ale zadzwonił do taty i przyniósł kotkę do domu, a pierwszego dnia pozwolił jej nawet spać u siebie w łóżku - dosłownie miał kota na głowie 😀
I tak skracając już nieco opowieść, Tola otrzymała imię 😉 Dostała od Kuby, moich braci, mamy, taty tyle uczucia, że nie odstępuje ich na krok i najchętniej zasypia wtulona w Kubę lub Szymona, który później odkłada ją do jej miejsca :)) Dostała też zapas jedzenia, miseczki, kuwetę, żwirki, zabawki, a dziś byłą u weterynarza i ma nawet swoją książeczkę zdrowia... Czy Tola z nami zostanie?? Ja jeszcze nie wiem, ale coś mi się wydaje, że ONI już chyba wiedzą;))
Ja jestem nieco przerażona, czy to dobry pomysł, ale mój dom rodzinny to póki co dom pełen ludzi, w którym zawsze ktoś jest, jest też spory ogród i widać, że Tolka chyba dobrze się tu czuje, bo nawet, kiedy zabierali ją do weterynarza nie dramatyzowała, tylko spokojnie jechała na kolanach w aucie. Uwielbia się bawić i uwielbia...buty! 😀 Nie wiedzieć czemu zwłaszcza moje - próbuje wejść w moje japonki;) Co my z nią mamy, możecie przekonać się niejednokrotnie na moich instagramach TUTAJ i TUTAJ.
Ma ktoś z Was kota?? Jakieś porady dla początkujących?? To chętnie przekażę rodzicom i Kubie;)))
Dziś Tola usnęła między Szymonem, a Kubą, którzy składali na tym kartonie meble 😀
Ona: Życie jest taaaaakie zaskakujące!